Wczoraj byłam świadkiem sytuacji w której pijany mężczyzna leżał pośród tłumu ludzi. Została wezwana karetka bo pan dostał drgawek. Nad panem stała żona z małą dziewczynką na rękach i tłumaczyła wszystkim że jemu zaraz przejdzie, że to normalne.
Odetchnęłam głęboko, popatrzyłam na panią i myślę jak czesto żyjemy w iluzji swojego życia. Nie widzimy koszmaru który się dzieje, tylko uważamy że to norma. Akceptujemy to co mamy, uważając, że nic nie możemy zrobić, bo takie jest nasze życie, taki nasz los. Że musze być przy nim bo to moj mąż/żona, partner/partnerka, ojciec/matka moich dzieci. Trzymamy się tego kogoś dla dobra naszych dzieci i dla swoich korzyści.
A to dziecko które było z mamą? Czy patrzenie na takiego tatę to jest jego dobro? Czy nauka akceptowania takich sytuacji jest dobra? Czy chcesz takiego zycia dla swojego dziecka?
Fundujemy dzieciom cały szereg reakcji, które będzie wykonywało z automatu jako dorosły człowiek, nie wiedząc że ten pijacy ojciec i ta akceptująca matka odcisnęli ogromne piętno na jego życiu. Że trzeba uważać żeby taty nie zdenerwować, nie mówić za głośno, nie chciec nic bo tata wszystkie pieniądze przepił, siedziec cichutko i udawać że nas nie ma.
Ktoś powiedział do pani, że musi zadbać o siebie i córkę. Pani raczej nie zrozumiała sytuacji, współuzależnienie od męża wzięło górę. Została, poczekała na karetke, w karetce przytulała i pocieszała męża.
Później ją jeszcze widziałam około 1 w nocy. Szła z tym pijanym mężem i córeczką za rękę.
Ile razy my w naszym życiu byliśmy tą małą dziewczynka?
Ile razy w życiu uważamy że musimy być tą kobietą/ mężczyzna stojącym przy partnerze toksyku?
Jak mało mamy siły, żeby najpierw zobaczyć, że tak nie powinno być.
Że życie powinno dawać zawowolenie, radość.
Że nasze dzieci nie musza patrzeć na pijanego, agresywnego, krzyczacego partnera. Że my mamy żyć ze spokojem w sercu.
Że każdy dzień powinien być świętem dla nas.
Żyjemy tak, bo myślimy że musimy, ze nie pójdę nigdzimy od partnera, bo nie dam sobie rady, bo on/ona się zmieni, obiecał/a mi, bo terapia nie pomoże - wracanie do dzieciństwa nie ma sensu, bo nie mam pieniędzy, bo on/ona jak jest trzeźwy to jest cudownym człowiekiem, bo jak się nie denerwuje to wszystko by dla mnie zrobił/a, bo może rzeczywiście za dużo wymagam, bo może to ze mną jest problem, bo powinnam odpuścić.
I znajdujemy milion wymówek, żeby tak żyć w tym współuzależnieniu, żeby nie daj boże nie wyjść ze znanego nam już gówienka, bo iść w nowe nieznane to strach.
I gdzie to nasze zadowolenie z życia?
A no tam
gdzie sie odważymy zobaczyć prawdę
gdzie pójdziemy dla siebie
gdzie mimo strachu dbamy o siebie
gdzie powiemy stop
gdzie czujemy że już starczy
gdzie zmienimy schematy
gdzie poprosimy o pomoc
gdzie po łzach nastanie uśmiech
gdzie pozwolimy sobie na szacunek
gdzie zostawimy dbanie o wszystkich
gdzie zadbamy o siebie
gdzie posiedzimy w słońcu
gdzie odetchniemy z ulgą
gdzie spokój w sercu
gdzie spokój w domu
gdzie uśmiechnięte dzieci
gdzie wspólne my
gdzie trzymanie za rękę
Każdy wie, gdzie jego radość w życiu.
Więc idź tam, nawet jeśli przez chwile będzie trudno.
Terapia pomoże ci zobaczych schemat który tobą kieruje. Odkryje uwarunkowania i da ci podpowiedzi jak je zmienić. Od ciebie będzie później zależało czy te zmiany wprowadzisz w życie czy nie.
Ty zawsze decydujesz o swoim życiu.
Nikt za ciebie tego nie może zrobić.
Nikt nie ma prawa cie poniżać i źle traktować.
A jeśli uważasz że nie masz wpływu na nic, to zastanów się jeszcze raz.
Wystarczy jeden krok, tylko znajdź odwagę go zrobić
Dbajcie o siebie.
Iza